Kliknij tutaj --> 🐮 włóczęga bez domu i pracy

Przedstawianie ruchomych obrazów na jutrzejszy . Następującej trwci. Pierw>«Ba cz^Sć: (1 real>. p. t. ,.The Vagabonds ChrŁstmas". (Gwiazdka Włóczęgi». — Włóczęga wchodzi do pewnego domu w intencji kradzieży, spot y k'* przypadkiem córecakę w domu. którp uważa go za 9. Życie bez pieniędzy u wszystkich bohaterów wiąże się z pozbyciem się lęku. 10. Najczęściej na życie bez pieniędzy decydują się mężczyźni, rzadziej kobiety. 68. Tak. Nie. Brak hiszpański włóczęga - krzyżówka Lista słów najlepiej pasujących do określenia "hiszpański włóczęga": ALEKSY ŁAJZA ŁAZIK TRAMP KLOSZARD TUŁACZ POWSINOGA ŁAZĘGA LUMP DALI WŁÓCZYKIJ WAGABUNDA MALAGA ARMADA SEAT BOLERO CYGAN INEZ ALONSO TUŁACZKA Tłumaczenia w kontekście hasła "hobo" z angielskiego na polski od Reverso Context: You're living out of a van, like a hobo or bez definicji 2023-08-20 To prawda Philu, myślę że w każdym z nas drzemie duch odkrywcy nowych ścieżek, widoków, kultur, niestety niektórzy z przyczyn prozaicznych, mierząc czyny na zamiary po prostu tkwią wpisani w swoje oswojone miejsce życia. Site De Rencontre Serbe En France. Wraz z nadchodzącą wiosną ruszamy z całkiem nową zakładką PODRÓŻE. Będziemy w niej relacjonować nasze wyprawy w świat architektury i miejsc wartych poznania bliżej. Postaramy się pokazać te najciekawsze i najbardziej godne polecenia. Będą relacje z miast, miasteczek, wsi, muzeów i skansenów. Będą wyprawy całkiem małe, ale też wielkie wyprawy wakacyjne, takie o jakich marzy każdy podróżnik. Będą to nasze subiektywne propozycje z naszego punktu widzenia i ostateczną opinią. Propozycje wypraw na weekend i wakacje. Prawie każdy tydzień posiada w swoim kalendarzu kończący do weekend. Może zamiast siedzieć dwa dni w domu warto wyruszyć na małą architektoniczną wyprawę przed siebie. Znaleźć wreszcie czas żeby zajrzeć do muzeum, czy skansenu. Zamiast kolejny raz przemykać się z pracy do domu, zrobić coś co zbliży nas do okolicy jaka jest naszym architektonicznym domem. Tyle jest ciekawych miejsc o których nie mamy pojęcia. Może warto byłoby zajrzeć do lokalnej informacji turystycznej po przewodnik… No i przecież co roku nadchodzi taki czas, kiedy można będzie choć na kilka dni oderwać się od pracy i odpocząć taj jak każdy z nas lubi najbardziej. Szczególnie że kalendarzowe lato w tym roku doskonale zbiegło się w czasie z tym odczuwalnym. Pora więc rozpisany jeszcze w grudniu urlop wprowadzić w życie. Spakować walizki, plecaki i torby podróżne, zostawić sprawy dnia codziennego za sobą i śmiało wyruszyć przed siebie. Nie potrzeba wielkich planów, ani długich urlopów, ważne żeby wyruszyć przed siebie z wielką chęcią lepszego poznania świata i architektury jakie nas otaczają… Kierunek podróży. Nie ważne w jaki sposób planujemy wybrać się na wakacyjną, czy weekendową wędrówkę, ważny jest jej cel. To w jaki sposób go osiągniemy i co sprawi nam przyjemność i pozwoli zapomnieć o codziennych obowiązkach, pracy, rachunkach kredycie i wszystkich tych zobowiązaniach które nie pozwalają w nocy swobodnie zasnąć. Wakacje to taki czas kiedy zapominamy o tych codziennych problemach i zaczynamy mieć te wakacyjne, gdzie przenocować, co z karty wybrać i czy pójść na plażę rano, a po południu wybrać się na zwiedzanie czy też powinniśmy zrobić odwrotnie. Żeglarze znowu będą mieli problem w którą stronę wypłynąć i jaką marinę wybrać na nocleg, a może przenocować na dziko na bezludnej wyspie przed snem wsłuchując się w cichy plusk fal miękko kołyszących do snu znużoną załogę. Miłośnicy gór godzinami będą wytyczali optymalne trasy do górskich schronisk zamiast robić cotygodniowe bilansy sprzedaży i optymistyczne prezentacje rozwoju firmy… Każdy ma swój sposób na wakacje i każdy sposób poznawania architektury i kontaktu z naturą. I każdy z nich jest dobry. Już wkrótce napiszemy o czymś dla miłośników swobodnej włóczęgi przed siebie, nie ważne czy pieszo z plecakiem, czy dowolnym innym środkiem transportu? My już w ten weekend startujemy do Sandomierza, eksplorować i poznawać. Więc już niedługo pojawi się nasza relacja z tego pięknego miasta. Zapraszamy. autor: Adam Powojewski Uwaga: Wszystkie materiały zamieszczone na stronie są naszego autorstwa i podlegają ochronie na podstawie ustawy o prawach autorskich. Wykorzystywanie, kopiowanie i powielanie bez zgody autora zabronione. W domu nad Oniego nastąpiły zmiany. Pojawił się ktoś, kto sprawił, że Wilk na nowo czyta alfabet natury, a własną biografię tłumaczy na nieznane mu wcześniej emocje...czytaj dalej Wybierz format Oprawa: broszurowa Oprawa: broszurowa Ebook Dom włóczęgi Mariusz Wilk W domu nad Oniego nastąpiły zmiany. Pojawił się ktoś, kto sprawił, że Wilk na nowo czyta alfabet natury, a własną biografię tłumaczy na nieznane mu wcześniej emocje... czytaj dalej Wybierz format Oprawa: broszurowa Oprawa: broszurowa Ebook Swoją opowieść-dziennik „Dom włóczęgi” Mariusz Wilk pisze tak, jak się bierze kolejny oddech. Albo tak, jak się po czasie wraca na wytyczoną niegdyś ścieżkę. To, co zdawało się odruchowe, odkryte, rozpoznane, nieoczekiwanie nabiera nowych znaczeń. W domu nad Oniego nastąpiły zmiany. Pojawił się ktoś, kto sprawił, że Wilk na nowo czyta alfabet natury, a własną biografię tłumaczy na nieznane mu wcześniej emocje. Zmiana perspektywy spojrzenia na przyrodę, literaturę, ludzkie losy daje fascynujący efekt odkrywania tego, co bliskie, a dotąd niedostrzeżone. Książka mieni się, jak i poprzednie zmiennością planów narracyjnych i mikroopowieści. Tym razem Wilcza włóczęga wiedzie tropą wyznaczaną przez zdziwienie dostrzeżone w oczach Martuszy. Zabezpieczenia: watermark Brak plików dla tego produktu. Recenzja z blogu "Dom włóczęgi" to próba połączenia koczowniczego temperamentu Wilka z tęsknotą za czymś stałym. Tu nie chodzi już tylko o bazę - chodzi o rodzaj przestrzeni oswojonej, w pewien sposób... Recencja z portalu Wilk stara się zorganizować przestrzeń „Domu włóczęgi” w jak najszlachetniejszy sposób. W największych zalanych światłem pokojach goszczą się duchowi mistrzowie autora – Gombrowicz,... Katarzyna Krzan, recenzja z portalu Mariusz Wilk nie bez powodu powołuje się na swego mentora, Witolda Gombrowicza, o którym pisał pracę magisterską, a teraz ma przygotować wstęp do rosyjskiego wydania jego Dzienników.... Agnieszka Kołodyńska, recenzja z portalu W swoim domu nad Oniego Mariusz Wilk wytycza kolejną tropę. Łagodną i pełną czułości. Pogodzony ze światem i z życiem wsłuchuje się w pierwsze słowa swojej córki, by odpowiedzieć na... Maciej Robert, recenzja z portalu Rozpięty między dziennikiem a esejem „Dom włóczęgi” jest dzięki intymnej atmosferze najbardziej wyciszoną i kontemplacyjną książką Wilka. Książką, w której duchowa wyprawa w... Kinga Dunin, recenzja z Dziennika Opinii Krytyki Politycznej Wilk od lat mieszka na północy Rosji, w małej wiosce nad jeziorem Oniego. Jest erudytą, mędrcem na drodze rozwoju duchowego i zawsze wam powie: cóż wy wiecie o Rosji? Cóż wiecie o prawdziwej... Paulina Małochleb, recenzja z blogu Kończy się powoli podróż Mariusza Wilka przez Rosję. Niedawny włóczęga zakłada rodzinę i osiada, znajduje dom nad Oniego, jednym z największych jezior Północy. Wcześniej przez lata... Brak nagród dla tego produktu. Brak patronatów dla tego produktu. Opis Swoją opowieść-dziennik „Dom włóczęgi” Mariusz Wilk pisze tak, jak się bierze kolejny oddech. Albo tak, jak się po czasie wraca na wytyczoną niegdyś ścieżkę. To, co zdawało się odruchowe, odkryte, rozpoznane, nieoczekiwanie nabiera nowych znaczeń. W domu nad Oniego nastąpiły zmiany. Pojawił się ktoś, kto sprawił, że Wilk na nowo czyta alfabet natury, a własną biografię tłumaczy na nieznane mu wcześniej emocje. Zmiana perspektywy spojrzenia na przyrodę, literaturę, ludzkie losy daje fascynujący efekt odkrywania tego, co bliskie, a dotąd niedostrzeżone. Książka mieni się, jak i poprzednie zmiennością planów narracyjnych i mikroopowieści. Tym razem Wilcza włóczęga wiedzie tropą wyznaczaną przez zdziwienie dostrzeżone w oczach Martuszy. Informacje Noir sur Blanc Zabezpieczenia: watermark Recenzje Recenzja z blogu "Dom włóczęgi" to próba połączenia koczowniczego temperamentu Wilka z tęsknotą za czymś stałym. Tu nie chodzi już tylko o bazę - chodzi o rodzaj przestrzeni oswojonej, w pewien sposób ... Recencja z portalu Wilk stara się zorganizować przestrzeń „Domu włóczęgi” w jak najszlachetniejszy sposób. W największych zalanych światłem pokojach goszczą się duchowi mistrzowie autora – Gombrowic... Katarzyna Krzan, recenzja z portalu Mariusz Wilk nie bez powodu powołuje się na swego mentora, Witolda Gombrowicza, o którym pisał pracę magisterską, a teraz ma przygotować wstęp do rosyjskiego wydania jego Dzienników. Zasta... Agnieszka Kołodyńska, recenzja z portalu W swoim domu nad Oniego Mariusz Wilk wytycza kolejną tropę. Łagodną i pełną czułości. Pogodzony ze światem i z życiem wsłuchuje się w pierwsze słowa swojej córki, by odpowiedzieć na ... Maciej Robert, recenzja z portalu Rozpięty między dziennikiem a esejem „Dom włóczęgi” jest dzięki intymnej atmosferze najbardziej wyciszoną i kontemplacyjną książką Wilka. Książką, w której duchowa wyprawa w popr... Kinga Dunin, recenzja z Dziennika Opinii Krytyki Politycznej Wilk od lat mieszka na północy Rosji, w małej wiosce nad jeziorem Oniego. Jest erudytą, mędrcem na drodze rozwoju duchowego i zawsze wam powie: cóż wy wiecie o Rosji? Cóż wiecie o prawdziw... Paulina Małochleb, recenzja z blogu Kończy się powoli podróż Mariusza Wilka przez Rosję. Niedawny włóczęga zakłada rodzinę i osiada, znajduje dom nad Oniego, jednym z największych jezior Północy. Wcześniej przez lata ... Polecamy również Polecamy również Używamy plików cookies w celu uczynienia strony internetowej bardziej użyteczną i funkcjonalną. Przeglądając naszą stronę internetową bez zmian w swojej przeglądarce, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies zgodnie z tymi ustawieniami. Pamiętaj, że ustawienia te możesz zmienić. Dowiedz się więcej na temat cookies w zakładce Polityka prywatności. Michelle Go jechała do pracy. Była powszechnie lubiana, pracowała jako doradca finansowy, czasem udzielała się jako wolontariuszka. Miała pecha, bo w metrze zaczepił ją chory psychicznie włóczęga i postanowił bez żadnego powodu pozbawić ją życia. Wepchnął ją pod nadjeżdżający na nowojorską stację Times Square pociąg. 40-latka zginęła na miejscu, a od tej pory nowojorczycy nie potrafią spać spokojnie. 28-letnia Stephanie Martinez metrem podróżuje ze swoimi synami, starszym, 7-letnim i młodszym, który jeszcze jeździ w wózku. "To przerażające, bo nigdy nie wiesz, kto może stanąć za twoimi plecami" - mówi w rozmowie z "New York Post" i przyznaje, że na peronie trzyma dzieci blisko siebie i wciąż się rozgląda. Pracująca jako pomoc domowa Matilda Oteng wyznała z kolei, że teraz strach przed korzystaniem z metra tak ją paraliżuje, że rozważa odejście z pracy. „Nigdy nie wiesz, obok kogo stoisz. Kiedy ta kobieta została zepchnięta, powiedziałam mężowi, że może powinnam zostać w domu, nie pracować. Wychodzenie na zewnątrz nie jest bezpieczne". CZYTAJ TAKŻE: Makabra. Leżał martwy w swoim domu, a wokół niego pełzało ponad 100 WĘŻY! Awaria w metrze. Pociągi nie kursują Burmistrz Nowego Jorku Eric Adams obiecał jak najszybciej zająć się przestępczością w metrze, przyznając, że nie on sam też nie czuje się bezpiecznie jadąc pociągiem. By zapewnić większe bezpieczeństwo, na terenie stacji metra ma się pojawiać więcej patroli policji, mają też częściej kontrolować perony. Ale, jak twierdzi jeden z rozmówców "NYPost", to wciąż za mało. „Nawet jeśli umieścimy w metrze 500 gliniarzy w godzinach szczytu, gdy jeździ około 5000 wagonów metra, to na 10 proc. wagonów przypadnie jeden policjant. To śmieszne" - wylicza. CZYTAJ TAKŻE: Przez 40 lat był zmuszany do pracy i trzymany w zimnej szopie. "Pies miał lepiej niż on" Sonda Czy boisz się jeździć metrem? Tak Nie Nigdy nie jechałem metrem Wcześniej czy później przychodzi w życiu taki czas, że człowiek czuje potrzebę rzucenia roboty i zanabycia biletu w jedną stronę do GdzieśDaleko. Nie żeby na zawsze. Ale tak na jakiś czas. Bez planu, bez skrępowania datą biletu powrotnego. Przemierzyć solo kawałek nieznanego świata. Żeby wrócić bardziej uspokojonym. Cieszącym się codzienną rzeczywistością, bo przecież narzekać nie mam na wiec trafiło i mnie. Rodzina nie zdziwiła się zbytnio zważywszy na moją postępującą od kilku lat nieuleczalną chorobę zdiagnozowaną jako Podróżnicze ADHD. „Jedź, Tato/Mężu - może jak wrócisz to się ustatkujesz…”Rzucenie roboty udało mi się w 50% (będę pracował zdalnie na pół etatu).Miejsce startu - padło na Ekwador. Dlaczego? Tak jakoś... Jeszcze nie byłem w Ameryce Pd. Koleżanka właśnie opowiadała mi jak to na Galapagos jest nieziemsko, tylko że mega-drogo bo tam tylko rejsy wypasionymi wycieczkowymi statkami i trzeba bookować rok na przód. Hmmm… Ameryka Pd to nie jest jakiś ultra drogi region świata. Musi się dać zrobić to po mojemu. Dlaczegoby nie zacząć stamtąd? Miejsce tak samo dobre jak każde inne tak się tu znalazłem. Włóczę się zatem po wyspach tutejszych na razie tydzień. Warto by blog jakiś poprowadzić - może pisarzem zostanę jak/jeśli dorosnę (w co moje dzieci i zona szczerze wątpią)Składam więc z emaili na surowo krótkie relacje z minionego tygodnia, a dalej postaram się ciągnąć na bieżąco. Z góry przepraszam za niespójność. I za jakość zdjęć (komórka). Licząc każde 10g bagażu, które będę przez niewiadomojakdługo nosił na plecach – lustrzanka nie wchodzi w grę).24/9/2016No fajnie jest na tym Galapagosie. Wyszedłem tylko z mojego uroczo-kolorowego hoteliku rodem ze spaghetti westernu i zaraz wpadłem w foczkowe szaleństwa. Chętnie pozują, a są wśród nich nawet Foczkowe Myszka (No POPACZ jaki jestem Piękny!)Załącznik: [ KiB | Obejrzany 9681 razy ] /wyjaśnienie dla niewtajemniczonych: Myszko – to nasz kot, który jest absolutnie świadomy tego, że jest Najpiękniejszym Kotem na Świecie/). Oczywiście musiałem strzelić tez słodką selfcię z foczkami na pomoście. Załącznik: [ KiB | Obejrzany 9681 razy ] A to wszystko w centrum Stolicy Galapagos (Miasto liczy sobie aż 6tys mieszkańców i z lotniska do Centrum idzie się 5 minut ). Slooow A tak właściwie to nie są żadne foczki tylko Lwy Morskie, ew. Morskie Wilki (los Lobos Marines)Pozdrawiam z San Cristobal. natknąłem się na kolejnego Stwora. A Tata zapewniał ze tu jest bezpiecznie...Załącznik: [ KiB | Obejrzany 9681 razy ] 25/9Idę na drugi koniec miasteczka, mijam lotnisko i przez porośnięte krzakami pola lawy dochodzę na wschodnie wybrzeże wyspy - do plaży zwanej La Loberia. piasku wyleguje się tu stadko lwoczek (lew-foka). Uczestniczę w zawodach w turlingu plażowym konkurując z przewodnikiem lwoczego stada. Załącznik: [ KiB | Obejrzany 9681 razy ] Zadziwiona moją foczą postawą - młoda lwoczka przychodzi powąchać mój plecak. Etam - niefajnie jakoś toto pachnie...Załącznik: Capture [ KiB | Obejrzany 9681 razy ] Moim ulubionym zajęciem staje się pływanie z lwokami. Szczególnie lubią obracać się w wodzie wokół osi. Też się wiec obracam, aby nie odbiegać od reguł gry. Następnym razem zabiorę kamerkę. Ganiamy się pod wodą dość długo aż podpływa alfa-samiec i daje do zrozumienia, ze to jego foczki są jednak. „OK, bez nerwów - już spływam...”Na kamieniach wygrzewaja sie Smocze Stwory. Załącznik: [ KiB | Obejrzany 9681 razy ] To zdaje się są morskie czarne iguany. Wyglądają jak wyjęte z Parku padać drobniutki deszczyk. Mgiełka taka właściwie. I tak już zmierzcha - wracam do San Cristobal życie toczy się powoli. Bardzo powoli. Z rana ławki na promenadzie są zajęte, Załącznik: [ KiB | Obejrzany 9681 razy ] ale dla mnie nie ma to znaczenia, bo pracuję. Po południu pływanie z foczkami (nabieram wprawy w obrotach pod wodą – foczki to lubią. Potem wizyta w latarni morskiej chronionej przez strażnika, którego czujność należy najpierw zmylić, bo inaczej donośnie warczy. Załącznik: [ KiB | Obejrzany 9681 razy ] 28/9Dzisiaj pojechałem rowerem na wulkan El Junto. Krater zalany wodą - jest jedynym na wszystkich wyspach Galapagos zbiornikiem naturalnej wody pitnej. 700m przerosło moje możliwości kolarskie, więc złapałem rowero-stopa, a właściwie aut-stopa rowerem. Rower wrzuciłem na pakę pickupa i tak 2ma samochodami z przesiadką dojechałem – lazy-way – pod wulkan, który był cały w chmurze i w deszczu. Za to spowrotem miałem 15km cały czas z górki. Aż się hamulce gotowały. Spoko: Slow-slow. W pewnym momencie wyprzedził mnie profesjonalny kolarz na profesjonalnym rowerze. Zasuwał z górki no-limits. Trochę mu pozazdrościłem sprzętu – ja bym się na moim bał tak... Za zakrętem zrewidowałem moje (drobne) poczucie zazdrości. Kolarz właśnie gramolił się z krzaków – na szczęście w tym miejscu gęstych i dobrze amortyzujących. Nic mu się nie stało poza solidnym podrapaniem. Pomogłem gościowi wygrzebać się na drogę. Dalej pojechał już z większą rezerwą. I w tym samym miejscu gdzie w tamta stronę wjechałem w chmury i deszcz – teraz z nich wyjechałem w słoneczną pogodę. Wygląda, że ta chmura z deszczem na stałe jest zakotwiczona na wulkanie. Widać to też po roślinności: nad morzem wyschnięto-krzaczasto-kaktusowa, a w tej chmurze – dżunglasta (na szczęście dla niefortunnego Kolarza).30/9Jako rzekłem - niewiele się dzieje. Przypływy. Odpływy. Czas sączy się z morską wodą przez korzenie mangrowców. Czasem pada deszczyk, który jest właściwie mgiełką. Po 5 dniach postanawiam się na wyspę wyższej kategorii turystycznej - Santa Cruz. Prom - okazuje się być średniej wielkości motorówką (na kilkanaście osób). Zaprzęg 700 mechanicznych rumaków w układzie "trojka" (300-konne Suzuki wspierane po bokach 2-ma 200-konnymi Yamahami) błyskawicznie zostawia w oddali moją dotychczasową wysepkę i wszystkie tamtejsze foczki. Adios, foczki z San Cristobal!Załącznik: [ KiB | Obejrzany 9681 razy ] Rumaki radośnie galopują do przodu - to wznosząc stateczek - to zjeżdżając w dol przez pełnię rozfalowanego Pacyfiku. Prawie 100km w 2 godziny przez ocean - niezły Santa Cruz wyposażona jest w liczne pelikany obsiadające barierki na nabrzeżach. A w porcie wśród oczekujących na prom - foka. Załącznik: [ KiB | Obejrzany 9681 razy ] Nawet nie wiadomo czy ma bilet. Jak słonie. (Nigdy nie płacą)Wieczorem wedle zapewnienia Taty, ze na Galapagos jest bezpiecznie - wabię rekiny. Zaciekawione stukaniem buta o wodę przypływają zobaczyć co to za [ KiB | Obejrzany 9681 razy ] Podobno rekiny nie jedzą ludzkiego mięsa bo im nie smakuje. Jeśli zaatakują człowieka to tylko przez przypadek. I zostawiają gościa niedojedzonego. Sprawdziłem - rzeczywiście nie dnia jeszcze mniejszą motoroweczką (tylko 3×200 KM) - jadę - a właściwie lecę - na wyspę Izabelę (Santa Cruz była tylko przystankiem technicznym – jeszcze tu wrócę). Teraz pakuję się na dach łódki - do "szoferki". Wrażanie rewelacyjne. Jak na desce windsurfingowej w pełnym ślizgu. Skaczemy po czubkach fal, a ze to fale oceaniczne - skoki są z wysoka i z twardym lądowaniem. 50km/h. 2 godziny perfekcyjnego lotu. A niektórzy pisali ze niefajnie się między wyspami podróżuje. Malkontenci...Izabela to już totalnie laid back miejscówka. Miasteczko tutejsze ma 1500 mieszkańców i nie posiada dróg bitych. Slooooow. Bardzo tu przyjemnie chociaż o wolna ławkę - trudno (trzeba poprosić Tubylca aby się posunął/ęła).Załącznik: [ KiB | Obejrzany 9681 razy ] Co czyni z niechętnym się z jakiegoś snu. Otwieram jedno oko. Nic. Drugie. Nic. Ciemność. Kompletna. Gdzie ja właściwie jestem? Blackout na plaży w Goa? Katakumby?...Powoli wraca świadomość. Jestem na Galapagos. W jaskini. Położyłem się na chwilę i zdrzemnąłem. Na dworze leje...Wiem już wszystko: Wstałem dziś o - jak zwykle. Wrzuciłem na f4f ostatni fragment zaległej pisaniny z Katakumb (stąd chyba te skojarzenia). w mżącym deszczu (taka mgiełką deszczowa - jak to tutaj) - poszedłem na ryneczek złapać autobus do „highlands”. Autobus rzeczywiście był i to o czasie. Jest jeden w ciągu dnia, ale w sumie na wyspie jest 20km drogi więc średnio autobusów na drogo-kilometr i tak wypada sporo. Wysiadłem na 17-tym kilometrze. Kilku pozostałych w autobusie tubylców nie mogło się nadziwić po kiego ten gringo wychodzi w deszcz w środku niczego. I co on w ogóle robił w tym autobusie zamiast jak inni gringo pod okiem przewodnika nurkować za kolorowymi rybkami żeby „nosostros tengo muchos dineros” (albo jakoś podobnie - uczę się hiszpańskiego dopiero 3 tygodnie). Nicto. Peleryna ON - i po kilometrze marszu w deszczu - osiągam jaskinię Cueva de [ KiB | Obejrzany 9681 razy ] Nie żeby jakaś zachwycająca, ale ujdzie. Jest to tunel lawowy rozgałęziony w kilku miejscach. Ciekawie kontrastuje ze znanymi mi jaskiniami wapiennymi. Zamiast wypłukań wody w białej skale - jest zastygła czarna lawa. Do tego czarne stalaktyty (to już nie wiem skąd, geolog może mi podpowie…). Załącznik: [ 70 KiB | Obejrzany 9681 razy ] Kilka ciekawych czołganek doprowadza do kolejnej sali. Ponieważ zupełnie nie mam się do czego spieszyć (na zewnątrz czeka mnie pewnie dobre kilka jak nie kilkanaście km marszu w deszczu zanim coś będzie jechać i złapię stopa). Gruntownie zwiedzam więc jaskinię delektując się każdym szczegółem. Smaczku dodaje kilka kości leżących w salce wejściowej. Są krótkie ale grube i wyglądają na mocno wiekowe. Ludzkie raczej nie są, chyba, że jakiegoś mutanta. (Znowu te katakumby, cheche…).Zaszywam się w przyjemnej, cieplutkiej (pewnie ok 20C) i suchej komorze, rozkładam karimatę i gaszę światło. Kimnę się trochę a potem zjem śniadanko. Kolorowe rybki odległe o 17km drogi w deszczu mogą poczekać. W końcu Nigdzie mi się nie spieszy. Sloooooow...Uwielbiam ten klimat Całkowitej Ciemności i Całkowitej Ciszy. Smaczku dodaje świadomość bycia we wnętrzu śpiącego wulkanu – jak w smoczym brzuchu (Sierra Negra, którego „produktem” jest moja lawowa jaskinia chwilowo śpi – ostatnia erupcja wulkanu miała miejsce w 2005 roku).Ukołysany ciszą – zasypiam…PS.:Dla ewentualnych zainteresowanych relacja z moich 3ch dni w podziemiach Paryza - "Katakumby, czyli Paryż nie musi być nudny": ... byc-nudny/ W tym roku po raz kolejny kisimy się w naszym pięknym kraju... Mając więc w planie dłuższy wyjazd rozważamy gdzie by tu pojechać, gdzie nas jeszcze nie było? Dochodzimy do wniosku, że praktycznie najlepiej znamy obrzeża Polski, a sam środek jest terenem praktycznie nieznanym. Tam więc się kierujemy. Pierwsze dłuższe postoje robimy w okolicach Bełchatowa. Koło Szczercowa, na skraju sosnowego lasu, jest sobie takie miejsce, gdzie na małej przestrzeni osiedliło się kilkaset kapliczek. Jedne świątki z zadumą patrzą w dal, inne strzygą gdzieś wzrokiem z ukosa, niektóre patrzą nam prosto w oczy i nieco sprawiają wrażenie zdziwionych… A inne zdają się drzemać, jakby odsypiały jakąś zarwaną noc. Kapliczki tu nie są standardowe. Każda jest nieco inna i ma swoją historię powstania. W każdą z nich wmontowane są najróżniejsze przedmioty codziennego użytku - koryta, ramy okienne, krzesła, kosze na bieliznę, drabiny czy znaleziony w lesie drut. Ma to ponoć nie tylko zastosowanie praktyczne, ale również symboliczne - przywracania użyteczności porzuconym, starym, pozornie niepotrzebnym już przedmiotom. Ma to też symbolizować możliwość zmian - to że powszechnie się wydaje, że ktoś lub coś zostało stworzone do określonego celu, nie oznacza przeznaczenia na amen. Zawsze jest czas i możliwość zawrócenia z obranej drogi - znalezienia nowego, innego powołania i celu w życiu. Jest kapliczka pszczelarska. Z ciekawą koroną. W korycie. W chomącie. Z kolumienkami. Drzewny wąsacz. Ten jakiś taki biedny… Jakby zmarznięty? Szopka. Tylko niemowlak jakiś już podrośnięty Część kapliczek poświęcona jest różnym wydarzeniom historycznym. Inne poczuły się zmęczone i postanowiły odpocząć na miękkiej, wygrzanej trawce. Nie sposób nie wspomnieć o właścicielu terenu. Mieszka tu pan Bernard - emerytowany żołnierz, dawny podpułkownik a obecnie lokalny artysta. Mamy przyjemność poznać gospodarza i z nim pogadać. Opowiada nam o swojej historii w wojsku, misjach w Libanie, na które jeździł z ramienia ONZ, zwiedzaniu Ziemi Świętej, co nieco zmieniło jego podejście do religii. O zwróceniu się w stronę Boga, chęci zmian i jakby odkupienia dawnych win, bo jednak kiedyś był fragmentem "machiny do zabijania". Na terenie obejścia są wystawki zdjęć z tamtych lat. Sam dom i terenowa pracownia rzeźbiarska prezentują się bardzo ciekawie. Plan założenia Kapliczkowa kiełkował stopniowo. Najpierw była jedna, ogromna kapliczka, która stała niedaleko obejścia. Gdy została skradziona, gospodarz uznał, że "przykleiła się" komuś, bo musiała się mu spodobać. I świadczy to o społecznym zapotrzebowaniu na kapliczki! Więc może warto robić kolejne? Potem przyszła pewna misja - chęć przywrócenia kapliczek w polskim krajobrazie, głównie tych z Jezusem frasobliwym, które niegdyś często stały na rozstajach dróg. Według pana Bernarda za bardzo rozpowszechnił się w Polsce kult maryjny, co wypchnęło z miejsc religijnych postać Chrystusa. Zwłaszcza tego przydrożnego, zadumanego, wspartego na ręce i zapatrzonego w dal. Gospodarz także marzy o tym, aby kapliczki jak dawniej były miejscem spotkań ludzi, gdzie przystaje się aby porozmawiać czy celowo spotyka dla wspólnych śpiewów. Tak jak było w czasach jego dzieciństwa. Maryjki też tu mają swój sektor! Nie to, żeby całkiem były zapomniane i odsunięte na boczny tor. Stróżujące przy kapliczce. Acz niektóre są chyba z lekka zawstydzone i zerkają tylko nieśmiało zza drzewa. Różni ludzie tu przychodzą. Niektórzy z okolicznych wsi przybywają się pomodlić, inni oczekują natychmiastowych cudów - no bo skoro tyle Jezusików zgromadzono naraz, to powinna być jakaś kumulacja działania, nie? Inni traktują miejsce jako galerie sztuki, muzeum osobliwości i powiew niesztampowości w nudnym i monotonnym krajobrazie. Wpadają również znudzeni turyści, którzy skoro już są w okolicy to wypada coś zwiedzić, a ktoś znajomy im polecił albo gdzieś napisali. Oprócz kapliczek jest tutaj także wybudowany schron. W środku mini muzeum bojowe - sprzęty, mundury, stare zdjęcia. Są też płascy żołnierze naturalnej wielkości. Piwniczki i inne betonowe umocnienia. Największe wrażenie robi na mnie drzewo obsiadnięte przez Chrystusiki. Metalowe niewielkie nagrobkowe rzeźby, zdjęte z krzyży, ale nadal z wyciągniętymi ku niebu rękoma. Niektórym zatarły się już twarze. Innym zlazła farba utworzyła na ciele ciekawe plamy - ni to tatuaż, ni to długo nieleczony parch… Części odpadły nóżki albo pokryła gęsta warstwa pajęczyn. Trochę toto upiorne, trochę smutne... Bo każda postać pochodzi zapewne z jakiegoś rozwalonego nagrobka. Pewnie już nie opłacanego, zdemontowanego i zrównanego z ziemią. A może na odwót - takiego, gdzie rodzina postanowiła zbudować bardziej wypaśny, bogatszy, z bardziej eleganckich marmurów? Według autora rzeźba ma upamiętniać naszych rodaków, którzy oddali życie za ojczyznę. Moim zdaniem miejsce skłania do zadumy i można go interpretować jeszcze też na wiele innych sposobów… Na kabaku miejsce też zrobiło wrażenie. Jeszcze długo widząc przydrożne krzyże mówiła: “On tu taki samotny wisi, może zabierzemy go do Kapliczkowa, tam będzie miał towarzystwo i będzie mu weselej!” Co ciekawe - wystrój Kapliczkowa nie jest stały, ulega ciągłym zmianom i przeorganizowaniu. Jeszcze niedawno przy wszystkich kapliczkach leżały dywany. Ponoć zaczęły gnić, wydzielać nieprzyjemny zapach, więc zostały usunięte. Strasznie mi żal, że nie udało się zobaczyć tego miejsca z dywanami. Nie wiem czemu mam ogromną sympatię i sentyment do dywanów w terenie. No ale jak zakisły - to siła wyższa. Został tylko niewielki sektor dywanowy, zasypany igliwiem, szyszkami i nieco już zarosły zielskiem... Ze znalezionych w internecie zdjęć wynikało, że były tu też instalacje artystyczne ze starych zegarów, lalek czy maskotek. Ich też nie zauważyliśmy. A kabak dostaje od gospodarza podarki - pocztówki, kredki i drewnianego, zdziwionego aniołka. Kabak stwierdza, że ów aniołek jest gatunkiem nietoperza i do końca wyjazdu zabiera go ze sobą do każdego zwiedzanego bunkra, aby mógł poznać swoich braci cdn

włóczęga bez domu i pracy